Porcelana rosenthalowska i blaszane miski
Przypadło mi w udziale tylko małe, marne szczęście, a jednak dla więźnia oznacza to wiele, jeśli nie musi przebywać w obezwładniającej i przytłaczającej, gnuśnej stęchliźnie celi, lecz ma możność pracy i poruszania się. Pozostaje dość godzin w nocy, podczas których człowiek może rozmyślać o minionym życiu i rozpaczliwie usiłuje przeniknąć nieprzejrzane mroki przyszłości. Praca, ruch, możność odwrócenia uwagi od życia więziennego, ułatwiania więźniom małych kontaktów, sprawienia im jakiejś radości, niejednokrotnie ratują człowieka od udręki.
Moje nowe zajęcie daje okazję obserwowania z bliska sposobu życia ludzi z SD; jest to zadanie, które z całą gorliwością pragnę wykonać. Możliwość patrzenia na palce Thiememu to okazja, która może zdarzyć się tylko raz jeden w więzieniu położonym w twierdzy. Trudno sobie wyobrazić, żeby zdarzyła się ona kiedykolwiek w normalnych warunkach więziennych. Tutaj wszystko jest stłoczone razem na małej przestrzeni; kontakt więźniów z załogą i bliskie sąsiedztwo jest niezwykłym zjawiskiem, wyczuwa się każdą reakcję na zmianę sytuacji w mieście, a kontrasty jaskrawo się uwypuklają.
Praca u Jarossa zabiera mi niewiele czasu. Większą część dnia jestem zajęta w naszej piwnicy, gdyż Thieme uważa, że to, do czego ma prawo sturmbannführer, należy się również oberscharführerowi, i każe się obsługiwać nieustannie, jak to się mówi “z przodu i z tyłu”. W przedpokoju, który prowadzi do jego biura i mieszkania, urządził sobie kuchnię i oddzielił ją zasłoną od korytarza, który tutaj się kończy. Nawet telefon stoi w tej prowizorycznej kuchni.
Nowoprzybyłych więźniów wprowadza się wpierw do biura; gdy Eskortują ich agenci jestem w kuchni, muszą przejść obok mnie. Gestapo albo SS-mani z karabinami. Agenci Gestapo przyprowadzają kobiety, cudzoziemców i młodocianych. SS-owcy przyprowadzają podejrzanych o dezercję, przeważnie cywilów, których wyłapują albo tropią patrole wojskowe, przezywane psami łańcuchowymi, lub w wielu wypadkach denuncjują współlokatorowie. Zbiorowe przebywanie w piwnicach zmusza do życia bez tajemnic. Ludzie, którzy wypowiadają swoją opinię na tematy polityczne, słuchają zakazanych audycji, obrażają führera i wyrażają się lekceważąco o Wehrmachcie lub o kierownictwie okręgu, wpadają w ręce gorliwych szpiclów i donosicieli. Przyczyna aresztowania wypisana jest na czerwonym kwicie dostawy. Hüsgen układa wszystkie kwity w segregatorze, a ja w ostatnich czasach mam manię wycierania kurzu. Również kobiety z celi numer osiem niemal bez wyjątku potwierdzają, że zostały zadenuncjowane przez współlokatorów. Przyczyną tych denuncjacji są przeważnie kłótnie o łup z piwnic lokatorów ewakuowanych, o węgiel, kartofle, konserwy owocowe i jarzynowe, którymi pozostali mieszkańcy dzielą się między sobą, a chciwość zatacza coraz szersze kręgi.
Obecnie pracujemy w kuchni Thiemego przeważnie we dwójkę. Moja sztuka kucharska znajduje uznanie, a u Thiemego i Hüsgena miłość płynie przez żołądek.
Do naszych obowiązków prócz gotowania należy prasowanie, cerowanie, pranie bielizny i utrzymywanie w czystości przedpokoju, a także i “sanktuarium”.
127
Cztery razy dziennie chodzę z koszyczkiem i tacą do drugiego budynku do Jarossa, tam i z powrotem przez trzy podwórza, bez eskorty strażnika - powoli, gdy jest spokojnie, biegiem, jeśli samoloty krążą nad miastem i grają działa przeciwlotnicze Drobne posiłki szykuje się w kuchni Thiemego, obiad przynosi Manek z kuchni żołnierskiej. Hase dokłada porcję pieczeni i masła, aby szef miał wysokie wyobrażenie o jakości posiłków żołnierzy.
Sturmbannführer jada na białej rosenthalowskiej porcelanie rokoko, załoga więzienna - z białych misek. Policjanci jedzą z naczyń kuchennych, więźniowie ze starych, nadbitych misek blaszanych. Sturmbannführer sypia w pomieszczeniu dobrze zabezpieczonym od bomb, w dobrze ogrzanym schronie piwnicznym, uszczelnionym od gazów. Załoga służby bezpieczeństwa śpi w najlepszych celach więziennych, policja jest na froncie, więźniowie zaś śpią w ciemnych wilgotnych lochach na starych brudnych materacach. Byłoby dziwne, gdyby nas głęboko nie oburzał tego rodzaju podział. Jako więźniowie polityczni, jesteśmy przestępcami tylko w oczach tych, których ze swej strony uważamy za przestępców.
Od rana do wieczora denerwujące wydarzenia wypełniają dnie i przesuwają się jak chaotyczne, pozbawione związku obrazy filmowe. Los rzuca do więzienia ludzi niczym dziki wicher, zmiatający liście, i wydaje się, że człowiek nie jest tu więcej wart niż opadły liść.
Agenci Gestapo, cywilni urzędnicy, wchodzą i wychodzą z gmachu. Za każdym razem następuje wymiana serdecznych uścisków dłoni z Thiemem i Hüsgenem, gdyż przeważnie znają się z Krakowa, a jeśli znajomość jest nowa, natychmiast powstaje owo porozumienie złodziejskie, które przejawiało się w stosunku małego Heini do mojej osoby.
Agenci sprowadzają mężczyzn i kobiety; przeważnie bardzo im się śpieszy. Dwaj z nich to zdecydowane typy zbrodniarzy o twarzach napiętnowanych występkiem, nieogoleni, źle ubrani, z długimi, ciemnymi włosami. Zwierzyna, którą tropią, to przeważnie młodzi cudzoziemcy. Starszy, siwowłosy pan o przyjemnym wyrazie twarzy i łagodnym sposobie wyrażania się przyprowadza przede wszystkim kobiety. Wysoki mężczyzna o energicznych rysach, krótko ostrzyżony, w bryczesach i wysokich butach robi wrażenie oficera w cywilu. Jest niewiarygodnie brutalny, a więźniowie, których przyprowadza, noszą widoczne ślady uderzeń, jeszcze zanim ich przesłuchano. Inny znów wygląda jak fordanser i raczej można przypuszczać, że jest złodziejem kieszonkowym niż urzędnikiem Gestapo.
O ile typy przyprowadzone przez gestapowców są różnorodne, to zupełnie jednakowe są typy, które przyprowadzają agenci pracujący w komendzie SS-manów. Są to prawie wyłącznie żołnierze w przebraniu cywilnym, podejrzani o dezercję. SS-mani eskortują swoich aresztowanych uzbrojeni w automatyczne rewolwery i karabiny: są to specjalnie dobierane, pozbawione sumienia indywidua o ponurym wyrazie twarzy, które uprawiają polowanie na ludzi jak rzemiosło, nie zastanawiając się wcale nad sensem rozkazu, który wykonują.
Najbardziej jednak odrażające postacie to ludzie z plutonu egzekucyjnego. Zwykle czekają chwilę w korytarzu, podczas gdy Hüsgen załatwia jeszcze niektóre formalności i odbiera skazanym wszystko, co posiada jakąś wartość. Stoją w milczeniu w grupach po dwóch lub trzech, w hełmach stalowych na głowie, w wysokich butach i długich płaszczach. Ich spojrzenia są bez wyrazu, ich miny beznamiętne, myśli jałowe, uczucia martwe.
Dopóki są w pokoju, dopóty nie możemy wydobyć z siebie słowa, jakby dręczący ciężar leżał na naszych gorejących sercach; okrzyk zamiera na naszych ustach i z zapartym oddechem oczekujemy w milczeniu tego straszliwego momentu, gdy otworzą się drzwi i wyjdzie z nich skazaniec; na jego twarzy maluje się lęk, męka, przerażenie lub śmiertelne znużenie i rezygnacja.
Niepodobieństwem jest nie patrzeć, nie można przymknąć oczu, gdy drzwi się otwierają. W takich chwilach czuję, że my, którzy żyjemy, powinniśmy towarzyszyć tym ludziom, stojącym u progu śmierci, wszystkimi naszymi myślami i tym, co im jeszcze dać możemy: naszym współczuciem. Jesteśmy jedną całością, oni - ci umierający i ich cierpienie - i my, żyjący, świadomi obowiązku, jaki na nas nakłada niedola bezbronnych, których nazwiska zostały już wykreślone. Jest to jak gdyby przymus: musimy patrzeć w te twarze i zapamiętać je na zawsze.
Gdy Hüsgen otwiera drzwi z przyległego pokoju, twarz jego jest biała, a oczy płoną ponuro i fanatycznie. Skazaniec robi jeszcze cztery kroki, z prawej i lewej strony postępuje pluton egzekucyjny z karabinami, po czym zapada zasłona z wełnianych koców.
129
Drzwi do wartowni są otwarte, w białych kaflach jakimś nierealnym blaskiem odbija się elektryczne światło. Na stole obok otwartego segregatora z aktami leżą mizerne drobiazgi - scyzoryk, woreczek skórzany, notatnik, fotografia, obrączka.
Później Thieme wybiera sobie przydatne rzeczy, resztę wyrzuca do skrzyni od węgla. Również prośby o ułaskawienie, które składają zasądzeni w przysługującym im terminie trzech dni od zapadnięcia wyroku, leżą niekiedy całymi stosami w skrzyni z opalem. Gdy zapytuję Hüsgena, dlaczego podania te nie są kierowane dalej, odpowiada, że w twierdzy wyroki nie podlegają rewizji.
Od kilku dni Hüsgen jest przystępniejszy, chętniej odpowiada na pytania, dokonuje się w nim jakaś zmiana, interesuje się pewną kobietą Ogarnął go zupełnie mu obcy zamęt uczuć, bo kobieta ta jest więźniem.
W odosobnionej celi, w której mnie zamknął na kategoryczny rozkaz pułkownika, stoją tuż obok siebie trzy prycze. Na tych trzech pryczach leży teraz, oprócz mnie, siedem kobiet. Jedną z nich jest Wanda. Wieczorem, gdy wszyscy więźniowie są już w celach i gaśnie światło, a zanikający gwar głosów i wrzawa dzienna przechodzi w ciszę nocną, Hüsgen otwiera drzwi do naszej celi. Zapala światło, a oczy jego szukają Wandy. Stoi na progu, jego kanciasta twarz Fryzyjczyka, z której jest taki dumny, że mówi o niej jak o jakimś kosztownym przedmiocie, wyraża oficjalną niechęć, a jednocześnie niepewność, którą tylko z trudem może ukryć, bo robi coś, co jemu, SS-manowi Hüsgenowi, do tej pory się nie zdarzyło, pragnie nawiązać rozmowę z więźniami.
Hüsgen jest pierwszym, któremu na skutek oczekiwania grozi załamanie nerwowe. Nieustanna strzelanina, nie milknący w ostatnich tygodniach ani na chwilę warkot motorów, słabnąca coraz bardziej, pozbawiona jakichkolwiek podstaw nadzieja na odsiecz dla twierdzy, zacieśniający się pierścień wokół miasta - wszystko to poczyna podważać jego pewność zwycięstwa. Wprawdzie liczy na pomoc, którą führer przyrzekł im dać i da z całą pewnością, ale wojska sowieckie podchodzą coraz bliżej. A co będzie… jeśli przyjdą prędzej niż pomoc Hitlera? Jeśli ubiegną genialne pociągnięcia jego strategicznego umysłu? W prostej głowie Hüsgena lęgną się przytłaczające myśli, które nie są wynikiem rozważań, lecz rozgrywających się wokół niego faktów. Przywykł pełnić swój obowiązek zgodnie z przysięgą, jaką złożył führerowi. Serce swoje poświęcił, rozum zaprzedał, a teraz poczyna się obawiać, że to, co za tę cenę uzyska, może się okazać oszustwem.
Nie tylko więźniowie, ale oberscharführerzy Hüsgen i Thieme siedzą od tygodni w lochach prezydium policji, w oświetlonych katakumbach obcego, ostrzeliwanego miasta, którego jądrem wydaje się ten niesamowity, nierealny świat podziemny.
Thieme zapija wzmagający się stopniowo strach i nieustannie wlewa w siebie ogromne ilości alkoholu. Hüsgen, który morduje ludzi nie dla zaspokojenia wrodzonego sadyzmu, lecz z obowiązku i na rozkaz führera, robi to, co odpowiada jego istocie. Ma bzika na punkcie rasy panów i mierzy czaszki ludzkie centymetrem, a wartość człowieka trzaskaniem obcasów. Rozkoszuje się słowem “rasa”. Lęk przed śmiercią popycha Thiemego do wódki i bestialskiej żądzy zabijania, a Hüsgena - do kobiety.
Wysoka smukła Wanda, uosobienie amazonki, wzbudzająca pożądanie dwóch mężczyzn, z których jeden, zawiedziony w swych nadziejach, z zemsty wtrącił ją do więzienia, jest obecnie przedmiotem myśli i pragnień SS-mana Hüsgena w wolnych od służby wieczornych godzinach.
Także Thieme ubiega się o jej względy i już stara się o jej uwolnienie. Wanda pochodzi z tych samych okolic, co Thieme, z sąsiedniej wioski. Thieme jako młody chłopak często wychylał kieliszek żytniówki w oberży jej rodziców. Wanda zna tajemnicę jego pochodzenia. Thieme był chłopcem stajennym, ma żonę i pięcioro dzieci; niegdyś czarny mundur stanowił dla niego tylko miłe widziane wzbogacenie jego ubogiej garderoby. Wanda z pogardą mówi o Thiemem i rozwoju jego kariery, którą zna do chwili, gdy opuścił wioskę i z małego SS-mana stał się wielkim mordercą. Gdy Hüsgen otwiera drzwi celi i pytaniami o zgubiony notes lub scyzoryk usiłuje nawiązać rozmowę z Wandą, w kilka chwil później wyrasta obok niego Thieme. Jest bardziej niepohamowany niż Hüsgen i już teraz uważa Wandę za swoją zdobycz. Wanda uśmiecha się do obu mężczyzn i dopinguje ich do rywalizacji i walki o nią. Z tego powodu głównym tematem rozmów wciąż są czasy świetności w Krakowie. Wpadają w przechwałki i przyznają się otwarcie, jak wielki był zakres ich władzy jako małych podoficerów SS.
131
Hüsgen, gorący wyznawca mitu Baldura, przekonany o wyższości rasy nordyckiej, opowiada: - Gdy cela Żydów była już zapełniona i żadnego więcej nie mogliśmy wepchnąć, wówczas wyciągałem kilku. Ty świnio, krzyczałem, piłowałeś kratę w oknie. Ach, gdyby pani słyszała, jak wyli! Wykańczałem ich na dziedzińcu tak szybko, że lekarz mógł stwierdzić tylko zgon. Ach, co to za naród! Każdego ranka musieli ustawiać się w szeregi i recytować to samo zdanie.
Hüsgen cytuje: “Nie ma na świecie nic podlejszego niż brudna świnia żydowska, Heil Hitler”.
Z kolei Thieme chwali się swoimi sukcesami, ale Hüsgen nie chce do tego dopuścić. - Człowieku - mówi przecież ci ręka drżała, gdy strzelałeś. - Sam prostuje się dumnie i mówi: - Mnie nigdy ręka nie zadrżała.
-
E tam - mówi Thieme - ale kobiet chętnie nie rozstrzeliwałeś.
-
Tylko czasami - pamiętasz jeszcze tę Polkę w cętkowanym futrze… to była śliczna kobieta, a jaka wyniosła. Niejedna Niemka mogłaby wziąć sobie z niej przykład. Wszyscy szaleliśmy za nią.
Hüsgen naśladuje ją, staje z ręką opartą na biodrze, z wyrazem pogardy patrzy przez ramię. Tak patrzyła na niego. “Ach mordercy! Brunatna zarazo!”, wołała.
- To była dumna kobieta - powtarza jeszcze raz z uznaniem rozkoszując się wspomnieniem szlachetnej zwierzyny.
Tę kobietę zabił i wiele innych. I jego ręce są splamione krwią, i on też jest mordercą bez skrupułów jak Thieme, zbrodniarz sadysta i Nickel, tępy, pozbawiony mózgu wykonawca rozkazów.
Hüsgen ma coś błędnego, coś nienormalnego w spojrzeniu, gdy mówi o swoich bestialstwach. Jest upojony wielkością idei führera, której wiernie służy. Dla niego Hitler jest bogiem, a gdy zabija, uważa, że służy Bogu.
Siedzimy na brzegach prycz i ledwie ośmielamy się zamieniać ze sobą spojrzenia. Wanda udaje odważną, a może nią jest; darzy Hüsgena pełnymi podziwu spojrzeniami. Nie można się zorientować, jaka właściwie jest. Teraz pracuje na moim miejscu u Hasego w kuchni i już mówi o tym, że pozostanie tam, gdy ją zwolnią z więzienia. Nie może powrócić do swego szefa, rzeźnika. Po ewakuacji żony z siedmiorgiem dzieci napastował ją i w końcu z zazdrości o jej przyjaciela, Czecha, zrobił na nią doniesienie.
Karna sprawa Wandy będzie w najbliższych dniach umorzona. Thieme porozumiał się z referentem Gestapo, akty Wandy giną, Wanda przesiaduje wieczorami w białym kaflowym salonie, drzwi celi pozostają zamknięte. Rano, gdy znów gospodaruje naprzeciw w kuchni Hasego, Hüsgen leży na tapczanie pogrążony we śnie. Thieme siedzi przed niezliczoną ilością pustych butelek po winie, z nogami wysuniętymi przed siebie, i drzemie; za nim, oparty o ścianę, stoi automatyczny pistolet.
Tu nie wejdzie ani jeden Rosjanin - mówi Thieme - a dwa ostatnie strzały są przeznaczone dla Hüsgena i dla mnie.
On i Hüsgen nigdy nie dadzą się wziąć do niewoli. - “SS-man nie poddaje się” - mówi.
Przy sprzątaniu znajduję jednak na szafie, obok wielkiej ilości pustych portmonetek, zgniecioną czapkę sportową. W czapce tkwi odznaka z sierpem i młotem. Bez słowa kładę jedno i drugie na stół i mokrym gałgankiem wycieram górną deskę szafy. Hüsgen, który zawsze bezwiednie zdradza swoje myśli, mówi szybko: - To Thiemego - co ma oznaczać, że to nie należy do niego. Nie trudno odgadnąć, co skłania Thiemego do przechowywania czapki z odznaką. Sądzi, że w ostatniej chwili będzie mógł zniknąć w mieście. Tymczasem używa jeszcze życia na swój sposób. Manek musi mu towarzyszyć w jego rabunkowych wyprawach. Przynoszą balie pełne żywności, która przeważnie pochodzi z luksusowych lokali. Rano stoją dokoła opróżnione słoje z kompotami, w których pozostały na dnie grube warstwy nierozpuszczonego cukru. Nadgryzione kawałki ciasta leżą na ziemi. Kieliszki po wódce przylepiły się do płyty stołu. Puste puszki od mięsa i na pół obgryzione kości leżą obok zmiętego papieru pakunkowego w skrzyni od węgla. A wśród nich poniewierają się kartki z nazwiskami więźniów i małe zestawienia skromnych podarunków. Paczki podawane przez rodziny więźniów zginęły.
Więźniowie otrzymują raz dziennie kawałek chleba razowego, dwa razy w tygodniu piętnaście gramów tłuszczu, rano czarną kawę, w południe szarą zupę. Zupa jest coraz rzadsza. Na razie z głodu nie można zginąć, ale jeśli oblężenie jeszcze długo potrwa, należy się spodziewać, że może być tylko gorzej, a nie lepiej.
133
Światy i przepaście leżą między rosenthalowską porcelaną a blaszanymi miskami i nie ma ani jednej braterskiej myśli, która by stworzyła jakiś pomost między nimi.