Maria Langner "Ostatni bastion"

Ewakuacja

Chłopak mój nie przyjechał. Laurenz przypuszcza, że nie otrzymał rozkazu wyjazdu na teren twierdzy. Ale serce matki łatwo ulega najgorszym przeczuciom.

Rozkaz ewakuacji miasta zostaje teraz obwieszczony przez radio, ale dwie trzecie ludności już dawno jest w drodze. Aparat radiowy jest przez cały dzień włączony. Skąpe komunikaty z frontu, wbrew wszelkim usiłowaniom, nie mogą zamaskować faktu zbliżania się oddziałów radzieckich. Nadal mówi się jeszcze o czołówkach pancernych.

Co godzinę jakiś obojętny głos odczytuje drogi zalecane dla ewakuowanych i kierunek marszu dla rozmaitych części miasta.

Czy to nie zima? Czy nie dmie wichura śnieżna? Czy wydają dodatkowe racje żywnościowe na drogę, czasem stu lub więcej kilometrową?

Do rozkazu wymarszu, wygłoszonego suchym tonem, jakby chodziło o komunikat meteorologiczny, nie dodają żadnego komentarza prócz dodatkowej rady: “Bez bagażu maszeruje się lżej!”.

Wskazówki do “chwilowej” ewakuacji brzmią: “Wszyscy zdolni do marszu i osoby w wieku młodocianym winni niezwłocznie opuścić teren miasta”.

Każda dzielnica miasta ma określony kierunek marszu. Kto ma nogi, może chodzić. Kto nie może chodzić, może jechać. Kto nie może jechać, winien sam się zorientować, jak wyjść z miasta.

Przed domem kierownictwa miejscowej grupy partyjnej stoją tłumy podenerwowanych ludzi. Publiczne ogłoszenie obwieszczające, jakie kategorie mieszkańców obowiązane są pozostać w mieście, potęgują zdenerwowanie, które urasta do prawdziwej paniki. Już czternastoletni chłopcy powoływani są do służby w volkssturmie. Całe rodziny opuszczają miasto i pozostaje spośród nich tylko młodzież, zatrudniona w sklepach żywnościowych i warsztatach zbrojeniowych. Trwoga matek jest nieopisana. Usiłują wyjednać u kierowników grup wyjątkowe zwolnienia i specjalne zezwolenia na wyjazd. Ale drzwi domów partyjnych pozostają zamknięte, kierownicy przeważnie znikali potajemnie, wyjechali w góry, dokąd dawno już ewakuowano ich żony i dzieci wraz z bagażami, cennymi przedmiotami, filetowymi firankami i drogocennymi dywanami. Siedzą bezpieczni w willach miejscowości uzdrowiskowych.

Partia wydała ostre zarządzenia i zagroziła dezerterom karami. Ten i ów stawia się ponownie, o ile nie znajduje się już ze swoją rodziną w drodze na zachód Rzeszy.

Teraz wybucha wściekłość i nienawiść tych, których zmuszono do powrotu. Upoważnieni przez partię wpadają do domów i pod groźbą użycia broni samowolnie zmuszają kobiety z dziećmi do opuszczenia miasta.

Kto pozostał dotychczas w mieście, ma swoje powody, z których najważniejszy jest ten, że mąż lub syn w najbliższych godzinach musi się zgłosić do volkssturmu.

Tajne stacje nadawcze podają wstrząsające wiadomości o niedoli uciekinierów i ludziach wyrzuconych z okręgów pogranicznych, co również wpływa na decyzję pozostania w mieście. Wiadomości te rozszerzają się lotem błyskawicy.

Niektóre rodziny próbują obejść przymus ewakuacji i ukrywają się u bezdzietnych znajomych lub krewnych, którzy uważają, że nie grozi im kontrola. Wszystko rozgrywa się w ciągu dni, ba, w ciągu godzin.

Po rozkazie opuszczenia miasta pani Griebsch załamała się nerwowo i w ciągu jednej minuty zdecydowała się na wyjazd. Zapas win i wódek z zamkniętego już przedsiębiorstwa zapewnia jej jazdę furmanką. Pani Griebsch mogła zabrać tylko część tak pieczołowicie chronionego przez nią zapasu kosztownych, rzadkich gatunków wina. Dwadzieścia butelek leży u mnie w piwnicy. Pierwszą otworzyłam po otrzymaniu wspaniałomyślnego daru i po wyjeździe pani Griebsch, gdy Małgorzata Laue przeniosła się do mnie wraz z narzeczonym i dzieckiem.

W kręgu moich znajomych nazywano Małgorzatę panią Laue. Norymberska ustawa o ochronie czystości rasy zabrania jej małżeństwa. Od lat walczy z trudnościami nie do zniesienia. Harry Laue, ojciec ślicznego i zdrowego dziecka Grety, pół roku temu został zwolniony z wojska. Kierownictwo miejscowej grupy partyjnej zmusiło Małgorzatę do natychmiastowego opuszczenia mieszkania i miasta. Szybko spakowała trochę rzeczy i ze swoją małą dziewczynką przyszła do mnie. Harry Laue jest obowiązany do służby w volkssturmie; odprowadza żonę i dziecko i na poczekaniu uzgadniamy, że wszyscy troje pozostaną w moim mieszkaniu.

W przeciągu kilku dni Armia Radziecka opanuje miasto. Najbliższe południowo-wschodnie miasto powiatowe, cel naszych niedzielnych wycieczek, już padło.

W ciszy nocnej słychać huk dział.

Połączenie telefoniczne ze światem zewnętrznym jest przerwane. Tylko w obrębie miasta, gdzie - jak można wnioskować z towarzyszących każdej rozmowie trzasków - istnieje podsłuch, telefony są jeszcze czynne.

Laurenz melduje się co godzinę. Jest sam w swoim biurze. Jego dalekopisy milczą. Tylko kierownictwo okręgu ma teraz prawo nadawać komunikaty. Gdy opowiadam Laurenzowi, że nasza miejscowa grupa partyjna telefonicznie poleciła jemu i Charliemu, który już dawno wyjechał, stawić się natychmiast, mówię z nim po raz ostatni.

Laurenz uciekł. Z prasową legitymacją, przy pewnej zręczności, łatwo mógł zmylić czujność wprowadzonej tymczasem ostrej kontroli. Jeszcze kursują specjalne pociągi dla uchodźców, wolno posługiwać się nimi posiadaczom urzędowych zaświadczeń lekarskich, przepustek partyjnych i być może również właścicielom prasowych legitymacji. Jak mi Laurenz napomknął, przed odjazdem pociągu można niepostrzeżenie wsiąść do wagonu.

Nie trudno sobie wyobrazić, że Laurenz opuścił miasto, w którym rozwijał swoją działalność, ukryty za drzwiami bardzo małego przedziału, na którego zamkniętej zasuwie widnieje z zewnątrz słowo “zajęte”.

My pozostali jesteśmy teraz, jak się to mówi “gotowi do walki”. Wierzymy, że: “do ostatniej walki”.

Matka, Pietro i ja, a także Harry, Małgorzata i ich dziesięciomiesięczna dziewczynka jesteśmy sami w wielopokojowym, trzypiętrowym domu. Dziewięć mieszkań stoi opuszczonych.

Na ulicach nie widać prawie przechodniów. Restauracje i kawiarnie są zamknięte, jak również większość sklepów. Radiowe nawoływania do ewakuacji ustały.

Również za dnia słychać stłumione odgłosy ciężkiej artylerii.